
Muzyka stonowana, elegancka, a jednocześnie pełna pasji, uderzająca pięknem i emocjonalną złożonością, kojąca i budząca zachwyt
Nastrojowy jazz na chłodne, jesienno-zimowe wieczory. Do 2016 roku saksofonista Maciej Obara był postacią nieznaną poza środowiskiem muzycznym. Współpraca z Tomaszem Stańko i kilkoma innymi dużymi nazwiskami świata jazzu sprawiły, że stał się prawdziwym mistrzem drugiego planu. Cenionym przez muzyków, ale dla szerokiej publiczności pozostającym tłem. Ale młody saksofonista nie chciał pozostawać w cieniu. Regularnie nagrywał płyty z autorskimi projektami, jednak nie zostały one zauważone poza wąskim gronem zatwardziałych fanów jazzu.

Maciej Obara
Los uśmiechnął się do niego pod koniec 2016 roku. Właściciel legendarnej wytwórni płytowej ECM (m.in. albumy Jana Garbarka i ostatnie krążki Tomasza Stańki) zaprosił Obarę i towarzyszący mu zespól (Dominik Wania – fortepian, Ole Morten Vaagan – bas i Gard Nilssen – perkusja) do swojego studia nagraniowego w Oslo. Nagrany w zaledwie kilku dni album „Unloved” – autorskie opracowanie muzyki Krzysztofa Komedy do filmu Janusza Nasfetera „Niekochana” (1966) – błyskawicznie wywindowało Obarę i jego kwartet do pierwszej ligi europejskiego jazzu. Muzycy otrzymali za nią szereg wyróżnień, m.in Nagrody Polskiego Przemysłu Muzycznego Fryderyk 2017 w kategorii: Jazzowy Artysta Roku i Jazzowy Album Roku.https://www.youtube.com/embed/Egr_B-ilpyQ?feature=oembed
Kolejną płytę kwartet Macieja Obary przygotowywał w trakcie praktycznie nieprzerwanej, dwuletniej serii koncertów. To słychać. Album „Three Crowns” jest nie tylko rozszerzeniem, ale i udoskonaleniem – wydawałoby się doskonałej – formuły stworzonej na „Unloved”.
Tym razem kwartet Obary wziął się za autorskie kompozycje lidera. Materiał uzupełnił dwiema interpretacjami utworów naszego giganta muzyki poważnej – Henryka Mikołaja Góreckiego (1933-2010).

Jeżeli jesteście wielbicielami twórczości Tomasza Stańki, to album dla was. Obara, który terminował u boku mistrza, doskonale wyczuwa puls i energię kameralnego akustycznego jazzu – stonowanego, a jednocześnie bardzo ekspresyjnego. Miejsce przejmującej trąbki mistrza zastąpił co prawda saksofon, ale jego partie robią nie mniejsze wrażenie. Obara i jego muzycy z maestrią operują muzycznymi barwami budując niezwykły klimat. Jest elegancki i wyrafinowany, z pozoru chłodny, na granicy wyrachowania. Jednak to tylko stylowa oprawa, pod którą łatwo wyczuwa się żywy puls i, chwilami bliskie wybuchu, emocje.https://www.youtube.com/embed/2VxDR2jnuPo?feature=oembed
Oczywiście głównym aktorem w spektaklu „Three Crowns” jest lider. Obara lśni – dźwięk jego saksofonu, każdy kolejny akord, to niezwykła mieszanka maestrii i żywiołowości. Jednak pozostali muzycy nie pozostają w tyle. Sekcja nie narzuca się popisami. Gra oszczędnie, ale każde kolejne uderzenia basu, kolejny dźwięk i akord basu ma siłę bomby atomowej. Natomiast pianista Dominik Wania dostaje od lidera miejsce na popisy solowe. Choć wychodzi od melancholijnego grania w stylu Komedy, nasyca je swoją młodzieńczą energią. Energią kontrolowaną, bo to już wytrawny, potrafiący zapanować nad emocjami, muzyk.
Jazz XXI wieku – nowych ludzi i nowych przestrzeni

Sceptycy mogą zarzucić Obarze i jego zespołowi oszustwo – to nie jest jazz z gorących, znajdujących się w piwnicach, klubów Chicago i Nowego Jorku. To nie jest rozszalała od emocji, stanowiąca wulkan energii muzyka spod znaku Coltrane’a, Monka czy, giganta nad giganty, Milesa Davisa. I będą mieli rację. Ale Obara i jego ekipa to jazz XXI – nowych ludzi i nowych przestrzeni. Czerpiąca z tradycji, ale przekładająca ją na język współczesnych ludzi. Nie udająca „prawdy”, tylko tworząca nową prawdę i współgrająca z tym, co nam dziś potrzebne. To czyste piękno – kojące i budzące pozytywne emocji. Radość, ale nie wesołkowatość.
Harry Connick Jr
Choć wygląda na 30-latka, Harry Connick Jr. jest obecny na scenie muzycznej już od 40. lat. Jednak prawdziwa sława przyszła lat temu 30, gdy nagrał piosenki do słynnej komedii romantycznej z Meg Ryan „Kiedy Harry poznał Sally” (1989). Od tego czasu regularnie nagrywa albumy z przebojowym, przesyconym swingiem, jazzem z pogranicza popu. Do dziś sprzedał ich na całym świecie ponad 30 milionów. Jednocześnie rozwija karierę aktorską. Wystąpił m.in. u boku Sandry Bullock w filmie „Ulotna nadzieja” (1988), melodramacie „PS. Kocham Cię” (2007) oraz partnerował Renée Zellweger w komedii „Za jakie grzechy” (2009).
Teraz ten znakomity i wszechstronny pianista oraz wokalista wziął na warsztat prace giganta amerykańskiej muzyki popularnej – Cole’a Portera (1891-1964). Album „True Love” to jednocześnie hołd dla mistrza, powrót do czasów, gdy piosenka była dziełem sztuki, a nie produktem z kilkutygodniowym terminem spożycia oraz próba ożywienia i pokazania młodszej publiczności klasyki piosenki.https://www.youtube.com/embed/0ZkpwJ07sxA?feature=oembed
Nastrojowy jazz to też nowy album Connicka Jr
Nowy album Connicka Jr. to powrót do czasów, gdy mężczyźni nosili garnitury i potrafili chodzić w smokingach, zaś kobiety nawet wychodząc do baru wkładały eleganckie sukienki. Zresztą jest w niej klimat takiego baru – ze starannie uczesanym barmanem w białej koszuli i z muchą pod szyją oraz zespołem grającym dobry jazz w tle.
To muzyka dam i dżentelmenów, a nie „przefajnych” ludzi. Jednak, choć to stare piosenki, Connick Jr. nie sili się na stylizację vintage. Pokazuje, że świetna melodia w dobrej oprawie muzycznej broni się zawsze.
„True Love” – taneczny album
To nie jest płyta do dzikich podskoków na parkiecie. „True Love” to album taneczny, ale tańca, w którym wtulona w partnera kobieta, składa głowę na jego ramieniu. To dźwięki dobrych, kolorowych drinków, a nie wódki z colą lub sokiem pomarańczowym. To utwory kochanków, ale nie kochanków, którzy obłapiają się w kącie, a ludzi, których spojrzenia iskrzą. Którzy wiedzą, że to, co nastąpi, to nie będzie kolejny seks. To będzie coś niezwykłego.
Równie niezwykłego jak te piosenki i ich nowe interpretacje. Connick Jr. znów udowodnił, że w dziedzinie wyrafinowanego popu nie ma sobie równych.
Magda Nawrożniak