
„Lepsze dni” to imponujący paradoks – klasyczne, wierne tradycji reggae, które nie pozwala wpakować się do lamusa.
Album lekkostrawny i efektowny, a przy tym uduchowiony i społecznie zaangażowany – „Lepsze dni” Ras Luta. Czy pociągnie za sobą następców? Oby. Ras Luta na imię ma Adam, ale najlepiej przedstawiają go liczby. Piętnaście z 38 lat życia spędził za mikrofonem aktywnie współtworząc scenę reggae/ dancehall, ale nie bojąc się też ukłonów w stronę hip-hopu czy popu. Ma na koncie niezliczone koncerty, kilkanaście eklektycznych współprac (od ulicznego rapu Hemp Gru po Krzysztofa Krawczyka) i sześć albumów, w tym trzy z legendarnym Eastwest Rockers, formacją wymienianą jednym tchem z Vavamuffin, Jamalem, Dreadsquadem czy Junior Stressem, a więc artystów, bez których renesans jamajskiej muzyki sprzed kilkunastu lat nie byłby możliwy.
Właśnie ukazał się siódmy krążek, utrzymane w klimacie modern roots, brzmieniu tradycyjnym acz harmonijnie uwspółcześnionym, „Lepsze Dni”. Produkcja światowej sławy specjalisty i zaangażowanie się cenionego wydawnictwa to coś, co dla wielu adeptów reggae byłoby spełnieniem marzeń. Tymczasem mało brakowało, a album wcale nie ujrzałby światła dziennego.
Wszystko dzięki fanom
– Zaraz po tym, kiedy było już pewne, że Eastwest Rockers jednak nie uda się powrócić, zgadałem się z Pionearem, którego znam od chyba dwunastu lat. Dużo rozmawialiśmy o sytuacji reggae w Polsce i na świecie, o polityce, historii i kulturze. Z tych rozmów powstał pomysł zrobienia wspólnej płyty na zasadzie muzycznego partnerstwa, pod szyldem Germaiki, z ogromną wiedzą, doświadczeniem, niepodrabialnym stylem muzycznym i świetną ekipą muzyków i inżynierów ze strony Pioneara, a także moimi tekstami, muzyką, kontaktami i ciężką, ciężka pracą, również związaną ze zdobywaniem funduszy dla projektu. Jesteśmy kumplami, którzy postanowili na przekór światu złożyć hołd naszej ukochanej muzyce. Odbiliśmy się od czterech wiodących wytwórni na polskim rynku. Nikt nie chciał inwestować w moją muzykę, mimo mojego dorobku i trzech nowych singli. Z każdą kolejną odrzuconą ofertą zaczynałem coraz bardziej wątpić, ze to w ogóle się uda. Tak naprawdę tylko wsparcie Pioneara i moich najbliższych pozwoliło mi się przez to jakoś przeczołgać. I wtedy pojawili się prawdziwi fani! – mówi Luta.
Nie zawahał się poprosić słuchaczy o pomoc, a skala odzewu zaskoczyła go na tyle, że za pośrednictwem jednej z przeznaczonych do tego stron zorganizował zrzutkę internetową. Informacja o niej rozchodziła się wewnątrz branży (i wśród odbiorców) pocztą pantoflową, pozwalając w rezultacie dzieło należycie nagrać, wydać i wypromować. Warto zwrócić na nią uwagę, nawet jeśli nie jest się na co dzień entuzjastą karaibskich wibracji. Dlaczego?
Korzennie, ale nie hermetycznie
Choć celem było rasowe reggae, to rezultat może z powodzeniem funkcjonować jako świetnie przygotowana, pełna, organiczna muzyka środka. Weźmy na warsztat “Rozdartego”, będącego prawdziwym aranżacyjnym popisem (uwaga na saksofon!), z ładnym mostkiem i ujmującą melodią refrenu. O ile „Dom w chmurach” pokazuje, jak mógłby brzmieć Daab w 2020 roku, to „Masz w sobie siłę”, z wyraźnie zarysowanym basem, uwydatnionym bębnami i ujarzmiającym je, gościnnie występującym Juniorem Stressem powinien sprawdzić się u entuzjastów miejskich dźwięków. Zresztą tak jak „Szarzy ludzie” rozpędzają się do skoczniejszego ska, tak „Zimny kamień” zwalnia, będąc wyraźnie zainspirowanym współczesnym rapem
„Lepsze dni” Ras Luta pielęgnuje miłość
Drugą sprawą jest treść. Oczywiście ten, kto szuka „sweet reggae music”, splatających się rąk, pielęgnowania miłości kruchej jak szkło i jedzenia słońca łyżką – znajdzie. Ale gdzieś obok babilońskiej symboliki i charakterystycznych zaśpiewów znajdzie się konkretna, zaangażowana treść. „Miałem sen, że za uczciwą pracę można mieć wszystkiego w bród/ miałem sen, że nie sprzedawał mego kraju nikt na wschód” – śpiewa Luta już na początku płyty. „Tych co sypiają po parkach i tych, co pracują w Bonarkach łączy społeczna pogarda” – przyznaje dwie piosenki później, zauważając, że bieda wypacza standardy.
– Od wielu lat jestem świadomym obserwatorem rzeczywistości, zarówno tej naszej, polskiej, jak i tej poza granicami kraju, w Europie i na świecie. Dzisiejszy świat jest zupełnie inny, niż dekada mojego dzieciństwa i wczesnej młodości, która była okresem nadziei i wiary w nieprzerwany wzrost zamożności dzięki własnej pracy, zaradności i sprytowi. Żyjemy w czasach schyłku pewnej ery. Dotychczasowe modele społeczno-ekonomiczne, do których w szkołach wpajano nam zaufanie, zdają się anachroniczne, przestały przynosić korzyści ogółowi obywateli. Świat, w którym przywitaliśmy rok 2020 jest zatem smutną parafrazą rzeczywistości z ukochanych przeze mnie książek z gatunku cyberpunk. Rosną dysproporcje społeczne, obserwujemy powrót plemiennej mentalności, przy jednoczesnej atomizacji społeczeństwa, wiary w teorie spiskowe, zabobony. Pojęcie prawdy i naukowy konsensus nie są już spoiwem ziemskiej społeczności. Ludzie żyjący dzisiaj są niepewni jutra, nie wiedzą, w co wierzyć, komu ufać. Mam nadzieję, że moja muzyka zawsze choć trochę pomagała ludziom zbudować dla siebie strukturę, na której mogli się oprzeć, starając się zrozumieć świat. Ja dzięki tej strukturze ciągle jestem na tej ziemi. Te piosenki są również oczywiście pewna formą dialogu z samym sobą… – tłumaczy Adam.
Stać wyprostowanym
Szczególnej urody okazuje się zamykający „Lepsze dni” utwór „Szadrach, Meszach & Abednego”. Już wcześniej bywało u Luty tak (by wspomnieć niezapomniane „Ratuj nas”), że tam gdzie pojawiała się wiara, odniesienie do Pisma Świętego, tam było najwięcej żaru, emocji, najładniejsze melodie. Czy to absolut cię uskrzydla? A może to kontra dla zlaicyzowanych czasów? Bo w tym nie ma wyrachowania kościelnego aparatu, skostniałych formuł. Jest pasja.
– Jestem Rastafarianinem. Biblia ma dla mnie ogromne znaczenie i medytacja nad jej treścią to źródło spokoju i wiary w lepszą stronę natury człowieka. Ważne jest jednak to, szczególnie dzisiaj, by oddzielić wiarę od religii, która jest wymyśloną przez człowieka nadbudową, narzędziem wyzysku i manipulacji osób będących pod wpływem tych ideologii. Religia jest źródłem konfliktu, cierpienia i rozlewu krwi. Uważam, że jesteśmy w stanie dotknąć „czegoś więcej” tylko poprzez bezpośrednie doświadczenie wiary, tej, której nikt nam nie tłumaczył, nie wmówił, nie narzucił. Piszę o tym w piosence „Dom w Chmurach”. To bardzo osobiste doświadczenie. Tak, jak napisałem na początku – Rastafari jest dla mnie tą strukturą, która pozwala mi stać wyprostowanym, kiedy innym łatwiej klęknąć – kończy rozmowę Luta.
„Lepsze dni”, podobnie jak „Introduction” I Grades rok temu, to międzynarodowe, profesjonalne przedsięwzięcie ponad podziałami. Pozwala wyszydzanemu często niesprawiedliwie (choć nieraz rzeczywiście sprowadzonego do kanciastego, przaśnego, słowiańskiego erzaca) gatunkowi wstać z kolan. Pozostaje liczyć na przetarcie szlaku nowemu pokoleniu i trzymać kciuki za walkę o rząd dusz.
Marcin Flint
foto Mateusz Szeliga
„Lepsze dni” Ras Luta, wyd. Germaica Polska (album do usłyszenia na platformach streamingowych)

Trwa trasa koncertowa promująca album. Po więcej detali zapraszamy na https://www.facebook.com/RasLuta/