
Po dobrze przyjętym debiucie z 2018 roku, P.Unity pokazuje singiel i zapowiada nową płytę. Nim ta trafi na półki, pytamy wokalistę o najlepszy rodzimy funk. Uwierzcie – wie, o czym mówi.
P.Unity to młody warszawski zespół, który po latach pracy na miano koncertowej sensacji uraczył w końcu słuchaczy debiutanckim, funkowo-soulowo-rockowym longplayem “Pulp”. Co działo się potem> Nie złożył broni, o czym przekonuje nowy kawałek „My Mind”. „Na początku roku nagraliśmy numer o mimowolnym i niezbyt zdrowym zrastaniu się z innymi ludźmi (…) Utwór powstał niemal rok wcześniej, jako jedna z pierwszych, nowych rzeczy po naszym długogrającym debiucie <Pulp> i wprowadził zespół w etap pracy nad kolejnym albumem. Klip do singla miał towarzyszyć, nieaktualnej z oczywistych względów, wiosenno-letniej trasie koncertowej. Nie chcieliśmy czekać z tym materiałem na lepsze czasy i postanowiliśmy podzielić się nim na kilka miesięcy przed płytą.” – tłumaczy zespół.
Ale nie zostawimy czytelników z jednym klipem i apetytem na więcej. Na naszą prośbę wokalista Jędrzej Dudek szuka groove’u na rodzimych albumach. Oto co wybrał.
Soul Service – “Polish Funk” (Polskie Nagrania Muza, 2007-2009)
Jędrzej Dudek: – Warto słuchać tych zestawionych przez didżejów z Soul Service płyt choćby tylko po to, żeby traktować je jako odsyłacz do konkretnych starszych wydawnictw. Trudno też pominąć te składanki w zestawieniu funkowych albumów, biorąc pod uwagę fakt, że większość perełek wykopanych przez chłopaków pochodzi z płyt, które w całości mają znacznie szersze spektrum gatunkowe. Tym samym kompilacja “Polish Funk” jest rzadko spotykanym okazem stuprocentowo funkowego, polskiego albumu.
Ergo Band / Grażyna Łobaszewska – “Ergo Band / Grażyna Łobaszewska” (Polskie Nagrania Muza, 1978)
JD: – Tę płytę poznałem właśnie dzięki składance Soul Service. Miałem wtedy ze trzynaście lat, a największym z niej hitem okazał się numer “Za górą gór”. Pochodził z albumu “Ergo Band / Grażyna Łobaszewska”. Już wtedy sięgnąłem po całość, ale mocno się w nią wgryzłem dopiero w tym roku, kiedy na nasz koncert premierowy szykowaliśmy z Kubą Knapem jego numer, który “Za górą gór” sampluje. Decydując się na interpretację nie ograniczyliśmy się do samplowanej części i kiedy zaczęliśmy pracować na przykład nad “dętkami”, okazało się, że dzieją się tam naprawdę ciężkie rzeczy, bardzo dla nas wymagające. Aranżacje sekcji dętej na całej płycie to mistrzostwo – to jest świetnie napisane, buja i nigdy nie masz poczucia, że jest przekombinowane. Przeciwnie, pięknie się trzyma w pulsie. Ta płyta ma zabawną strukturę – na każdy funkowy, taneczny i parkietowy “banger” przypada “przytulas” bądź “pościelówa”. Album jest na zakładkę, raz “szybki”, raz “wolny”. I jeszcze jedno – na potrzeby tego zestawienia myślałem o albumie „Deszcz w Cisnej” Krystyny Prońko, ale podczas gdy u niej słychać więcej niż wyraźne inspiracje zza żelaznej kurtyny, na przykład Billem Withersem czy Isaakiem Hayesem, tak Ergo Band wydaje mi się bardzo oryginalny. No chyba, że nie jestem w stanie wyłapać tych mocniejszych zapożyczeń (śmiech). To było świeże u nas i do dziś brzmi bardzo dobrze.
“Alex Band” – “Zderzenie myśli” (Tonpress, 1980; GAD Records, 2014)
JD: – Na Alex Band trafiłem za sprawą reedycji Gad Records. Nic o nim nie wiem, nawet tego, kim jest Alex. Może gra tam ktoś z innego składu, który znam? (grają tam ludzie z Walk Away, Spisku, a nawet Budki Suflera, zaś Alex, czyli dyrektor Aleksander Maliszewski, tworzył m.in. dla Zdzisławy Sośnickiej i Krzysztofa Krawczyka – przyp. MF). Nie zdziwiłbym się. Wybór tego albumu wynika z tego, że jest stricte funkowy. Już pierwszy numer – “Hello Herbie” – ma zabójczy groove. To spokojnie mógłby odkopać jakiś wykonawca pokroju Floating Points i zrobić własną reedycję na winylowej “siódemce”. Najbardziej kupuję pierwszy i ostatni kawałek ze “Zderzenia myśli”. To dobre rozwiązanie jeśli chcesz, żeby album został w pamięci jako prawdziwy hit.
Breakout – “Na drugim brzegu tęczy” (Pronit, 1969)
JD: – Może funku jako takiego tam za wiele nie ma, ale uwielbiam ten album- pulsuje lepiej niż wiele stricte funkowych płyt. Wydaje mi się, że to jest bardzo ważna pozycja dla wszystkich wykonawców groove’owej muzyki. Przyznaje się, że słucham teraz dużo więcej psychodelii, a w funkowych klimatach bliżej mi do Funkadelic niż Parliament i bardzo pasuje mi to że w “Na drugim brzegu tęczy” puls jest w towarzystwie psychodeliczno-bluesowej otoczki. Nie bez znaczenia w moim odbiorze tego krążka jest też fakt, że w mojej rodzinie słuchało się bardzo dużo bluesa. Breakout po prostu był w domu.
Łąki Łan – “Łąki Łan” (Off Music, 2005) i “ŁąkiŁanda” (EMI, 2009)
Wybrałem dwie płyty w jednym pakiecie z prostego powodu – w moim idealnym świecie byłyby jedną (śmiech). Będąc czternastolatkiem chodziłem na koncerty Łąki Łan. Materiał z pierwszej płyty jest bardziej funkowy, ale albumowo, studyjnie mniej mnie kręci. “Łąkiłanda” ma już ten mięsisty sound, być może dlatego, że do składu doszedł Bartek Królik z Markiem Piotrowskim , czyli duet Plan B znany z SiStars. To mogło znacznie “upgrade’ować” brzmienie, wzbogacić o niesamowite produkcyjne pomysły. Ja w każdym razie więcej tej płyty słuchałem, a “Galeon” jest dla mnie takim numerem, że gdyby na tej płycie nie było już nic funkowego, to i tak bym ją tutaj wymienił. Papprodziad to chyba jedyna postać w polskiej muzyce, która tak bardzo jest w stanie wtłoczyć melodię w język polski. Wersy pokroju “Galeon funk dźwięków taflę kruchą / Wciąga nosem, wypluwa groove’u rufą” nieprawdopodobnie płyną.
2cztery7 – “Spaleni innym słońcem” (Fonografika, 2008 ; Alkopoligamia, 2018)
Wybrałem drugą płytę 2cztery7, bo choć nie ma funku w tytule jak debiut (którego nie umiem nie uszanować, ale też dużo rzadziej odpalam), to ma go w muzyce. Nie można zapominać o połączeniu funku z hip-hopem. U mnie w domu funk, blues i czarna muza były generalnie zawsze, ale kiedy sam zacząłem słuchać muzyki bardziej świadomie i kupować płyty, to jedną z pierwszych był “Doggystyle” Snoop Dogga. I nie ukrywam, że to Parliament i Funkadelic docierały do mnie właśnie przez hiphopowy świat, a nie na odwrót. Dlatego wszelkie ruchy g-funkowe w Polsce uważam za cenne, a tę płytę za hit. Nie chodzi nawet o wersy i zwrotki, a o każdy hook, refren, wszystkie bity. To majstersztyk. “Owinąłem sobie tę grę”, “Świętej pamięci”, ale i skit “Głośny gra g-funk” z prośbą Pjusa o „dołożenie jakiejś piszczały” i krótką, ale zabójczą zwrotą Mesa to numery, których mogę spokojnie słuchać na pętli przez całe wakacje.
Marcin Flint