Wzruszać, wkurzać, telepać – Wojtek Grabek porywa bez słów

Wzruszać, wkurzać, telepać – Wojtek Grabek porywa bez słów

Grabek to skrzypek, kompozytor i reżyser nastrojów. Najdojrzalsza w dorobku płyta „Imagine Landscapes” z powodzeniem ucieka od przesytu i nijakości.

W 2012 roku Wojtek Grabek mógł się wydawać artystą spełnionym. Szkolony skrzypek i skandynawista połączył opanowanie smyczkowego instrumentu oraz północne w inspiracje w muzykę, która pozwoliła mu wydać płyty nakładem Kayaxu i Polskiego Radia, grać na deskach teatrów, scenach klubów, a także dużych, renomowanych festiwali. Nie zabrakło nominacji do branżowych nagród, wywiadów, pochwalnych recenzji, w których sypały się łechcące ego porównania – od Thoma Yorke po Olafura Arnaldsa. A jednak Grabek nie czuł się ani kimś, ani sobą, zaś poczucie zaniedbywania rodziny i twórczego wypalenia dało znać o sobie.

Wewnętrzna rewolucja

Wojtek wrócił w 2018 roku z odmiennym repertuarem i bez smyczy wytwórni. „Zmienia barwy i przechodzi z frakcji klubowo-elektronicznej do neo-filharmonicznej” – odnotowywał Bartek Chaciński w recenzji płyty „Day one”. Rafał Samborski szedł mu w sukurs pisząc na Interii o odsunięciu syntetycznego popu w duchu Depeche Mode i przemysłowego techno do „minimalizmu w duchu muzyki post-klasycznej”. Wygląda na to, że Grabek został odblokowany na dobre. Przekonuje o tym dużo więcej niż właśnie wydane, znakomite „Imagine landscapes”.

Wzruszać, wkurzać, telepać – Wojtek Grabek porywa bez słów
Wojtek Grabek – foto Piotr Wojtasiak

– Już w ogóle nie mam przestojów. W międzyczasie była EP „Humans” i kompilacja z Peterem Broderickiem, Davidem Allredem i innymi. Wszystko się sączy, spełniam się – zapewnia muzyk i kompozytor. O swoim rozwoju ma zaś do powiedzenia więcej:

– Ewolucję swojej twórczości przez lata określiłbym wewnętrzną rewolucją – to taka podróż od późnych lat szczenięcych naznaczonych debiutancką pychą, że ja to potrafię lepiej niż ci, których słyszę w radio, przez pokorny bardzo osobisty powrót do muzyki poprzedzony sześcioletnim okresem milczenia, po ten moment, w którym wydałem najdojrzalszą płytę w karierze – najbardziej dojrzałą pod względem formy i – tak przynajmniej mi się wydaje – treści. Inspiruje mnie bardzo wiele rzeczy – od historii mojej rodziny, przez kosmos, a na naturze i dewastacji środowiska przez człowieka kończąc. Jedyne na czym mi właściwie zależy, to żeby moja muzyka poruszała – wzruszała, wkurzała, telepała, ale żeby nie była nijaka.

Sztuka opowiadania dźwiękami

„Imagine Landscapes” na pewno nijakie nie jest. Pierwsze nagrania słyszałem, kiedy jeszcze za oknem było chłodniej. W dźwiękach też było zimno i melancholia. Miałem wówczas wniosek, że fantastyczna jest ta płyta nic tylko z nią marznąć, pić portera i bać się życia. Już otwierające „When the heartbeat’s over” pokazuje, że artysta raczej przeszedł drogę niż wykonał serię skoków. Z jednej strony czuć tu majestatyczność muzyki poważnej, z drugiej wyobraźnię nieskrępowanego producenta elektroniki (skojarzenia z Burialem). Im dalej w płytę, tym więcej przekonania, że mniej znaczy więcej, narracyjności, precyzji wyrazu.

– Muzycznie widzę u siebie diametralną zmianę. W tej chwili jestem w stanie opowiedzieć dźwiękami o wiele ciekawsze historie przy użyciu bardzo znikomych środków, niż dziesięć lat temu, kiedy próbowałem na siłę rozbudowywać instrumentarium i być wokalistą. Mamy wielu doskonałych komentatorów rzeczywistości. Słuchając ich często dochodzę do wniosku, że mam bardzo niewiele do powiedzenia słowami – przyznaje Grabek.

Filmowa teraźniejszość i przyszłość

To, o co jeszcze należy uzupełnić wnioski, to filmowość tego albumu. Bez trudu można sobie wyobrazić „Imagine landscapes” jako ścieżkę dźwiękową idealną dla młodego następcy Ingmara Bergmana czy Larsa Von Triera. Plastycznie, surowo, egzystencjalnie, z konskwencją, ale i twistem – tak to brzmi. Choć takiej charakterystyki można się wystraszyć, podczas gdy pierwsza część „The measure of inconvenience” to rzadkiej urody kompozycja, przywołująca mi na myśl kompozycji Joe Hisaishiego (m.in. muzyka od genialnego „Spirited Away” Hayao Miyazakiego). Filmowe skojarzenia są nieprzypadkowe i pożądane

– Muzyka filmowa to było i jest moje marzenie. Po dziesięciu latach nareszcie coś się ruszyło. Owszem trwało to długo, choć nie zapominajmy, że na sześć lat z premedytacją zniknąłem „ze sceny”. W ogóle to było (bo muzyka do tego projektu jest już skończona) bardzo pouczające doświadczenie. Współpracowałem z młodym reżyserem, który doskonale wie, czego chce, więc własne ego musiałem schować głęboko do kieszeni. Myślę, że summa summarum wyszło coś bardzo intrygującego. Pierwsze koty za płoty, bo muzyka filmowa to coś, czym chcę się teraz zająć na dobre – mówi Wojtek.

Pozostaje czekać na efekty i zająć się na dobre „Imagine landcapes”. To na wiele przesłuchań.

Wojtek Grabek „Imagine landcapes”

Marcin Flint

Wojtek Grabek – foto Piotr Wojtasiak